W zasadzie zostaje tylko jedna rzecz. Jest to powrót do tzw. klasycznej, przedwojennej medycyny. Jest to pozostawienie po sobie zespołu ludzi wykształconych. Mam tutaj na myśli zostawienie po sobie szkoły. Nie chodzi tylko o szkołę prof. Maciejewskiego. Jest ważne przede wszystkim to, aby osoby, które dziś przejmują funkcje kierownicze nie popadały w narcyzm zawodowy.
Mariusz Blimel: Panie Profesorze, co oznacza dla Pana dorobek naukowy, czyli osiągnięcia naukowe i zawodowe?
Prof. Bogusław Maciejewski, Dyrektor Centrum Onkologii w Gliwicach: Refleksja nad tematem dorobku naukowego, osiągnięć naukowych czy w ogóle hasło „uczony” wprowadza mnie w stan coraz większych wątpliwości. Co tak naprawdę oznacza dorobek naukowca?
Podsumowując własne osiągnięcia, w relacji do życiorysów innych znanych na rynku medycznym osób, mogę powiedzieć, iż jestem autorem ponad 200 prac naukowych, które w dziedzinie onkologii uzyskały najwyższy wskaźnik cytowania i bardzo wysoki impact factor. Właściwie mógłbym spocząć na laurach, bo to są bardzo ważne osiągnięcia.
Rzeczywistość jest jednak taka, że prac, które są cytowane każdego roku ubywa, a część z nich wyszła z obiegu. Spośród tych 200 prac jest niewiele takich, które mają nadal podstawowe znaczenie i wysokie wskaźniki cytowania. Co więc znaczy dorobek naukowca? Nie pretenduję do miana tego, który zrobił ogromne kroki milowe w radioterapii. Jednakże pewne mechanizmy w radioterapii były lekceważone, mam tutaj na myśli potencjał komórek nowotworowych indukowanych do szybkiej repopulacji zarówno w trakcie napromienienia, jak i w trakcie chemioterapii czyli podrażnienie nowotworu powoduje jego bardzo szybkie odtwarzanie, wtedy poznajemy jego drugą naturę. Wówczas to było impulsem do tworzenia systemu frakcjonowania dawki.
W zasadzie zostaje tylko jedna rzecz. Jest to powrót do tzw. klasycznej, przedwojennej medycyny. Jest to pozostawienie po sobie zespołu ludzi wykształconych. Mam tutaj na myśli zostawienie po sobie szkoły. Nie chodzi tylko o szkołę prof. Maciejewskiego. Jest ważne przede wszystkim to, aby osoby, które dziś przejmują funkcje kierownicze nie popadały w narcyzm zawodowy.
Często jest tak, że ci młodzi ludzie, którzy stoją za plecami mają szereg niekonwencjonalnych koncepcji i pomysłów. Wbrew ogólnej tendencji jaka panuje w Polsce, ja po prostu otworzyłem im drogę. A sukcesy i tytuły, które osiągnęli szybciej niż ja, napawają mnie dziś dumą i radością.
Nauczyłem się tej otwartości w Europie i wiem, że do tytułu profesora się dorasta i się nim po prostu jest. Za moje życiowe credo przyjąłem twierdzenie noblesse oblige czyli szlachectwo zobowiązuje. Bycie profesorem zobowiązuje do zachowań i do spłacenia długu, aby zdobytą wiedzę i umiejętności przekazać kolejnym pokoleniom. Dopiero tak zwana ciągłość pokoleniowa zapewnia ciągłość instytucji naukowej i klinicznej.
M.B.: Jakie są Pana spostrzeżenia i obserwacje, jeśli chodzi o rozwój nauki w Polsce?
B.M.: Wobec nauki w Polsce panuje ambicja, aby rozwijała się bez żadnych granic, ponieważ nie wiadomo co okaże się ważne. Takie stanowisko reprezentują prominenci. Jednakże nie posiadamy w Polsce wystarczających środków finansowych na pochłaniające olbrzymie pieniądze badania podstawowe. Nie potrzebujemy działań, których celem jest potwierdzenie czegoś już zbadanego. Od nauki nie oczekuje się ciągłego potwierdzania, tylko pójścia na przód. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, w jakim miejscu się znajdujemy i jakie są możliwości Polski.
To co mamy jako spuściznę po komunizmie, a czego nie mają inne kraje, jest to, że nasi pacjenci są najczęściej hospitalizowani. Dzięki stałej obserwacji dokładnie wiemy, co się dzieje z chorym i dzięki temu możemy analizować efekty naszej pracy. Ta wiedza stanowi potężny materiał kliniczny o bezcennej wartości dla przyszłych lekarzy i klinicystów.
Technologia obrazowania pozwala na obserwację tego, co się dzieje na poziomie tkankowym i metabolicznym w organizmie pacjenta. Cała natura jest tak skomplikowana, że nasze wyobrażenie o niej jest dość powierzchowne, np. nie ma jednego raka piersi - jest ich tyle, ile kobiet na niego choruje. Nauka szuka rozwiązań idealistycznych. Nauka sama w sobie jest jak kryształ, nieskorumpowana i nieskrępowana.
M.B.: W jakich obszarach badań w Polsce możemy osiągać znaczące wynik, by zaistnieć na gruncie światowej medycyny czy samej onkologii?
B.M.: W moim przekonaniu jest to sprzęgnięcie badań translacyjnych, laboratoryjnych dla potrzeb kliniki. Bogaty świat naukowy dysponuje zwierzętami doświadczalnymi. Problem jednak polega na tym, że człowiek jest nieporównywalny do żadnego zwierzęcia. Istotą badań postępu w medycynie jest tworzenie banku tkanek i banku krwi, ponieważ najbardziej cennymi są wycinki z tkanek. Dzisiejsza nauka ma niedosyt tego typu informacji. Leczymy w Gliwicach ponad 7 tysięcy chorych każdego roku, mamy materiał biologiczny, profilowanie molekularne, a więc można rozpocząć indywidualne definiowanie tych chorych, którzy z konkretnej metody wynoszą największą korzyć, podczas gdy inni nie. Uważam, że to są pola, na których klinicyści wraz z badaczami nauk podstawowych mogą odnieść znaczący sukces w świecie.
Prominenci i luminarze medycyny klinicznej to ludzie, którzy uzyskiwali wysoki status poprzez siermiężną pracę, wytrwałość i doskonalenie swej umiejętności. Chirurg nie musi być geniuszem, on musi być wirtuozem ręki, musi posiadać trójwymiarową wyobraźnię, musi mieć odwagę podjęcia decyzji. Chirurdzy tej klasy zyskują ogromne uznanie w świecie.
M.B.: Panie Profesorze, jakie są Pana refleksje na temat osobistego dorobku naukowego?
B.M.: Tutaj nie wchodzą w grę żadne układy, jest to zimna ocena, czysta pragmatyka, następuje honorowanie ludzi za ich konkretne osiągnięcia i umiejętności. Ważne jest także, aby pokazać, że jest się kimś i nie bać się o tym mówić. Dlatego ja zawsze mówię, że w dziedzinie radioterapii jestem bardzo dobry. Mój dorobek to 40 lat pracy w onkologii i 35 w nauce. Głównie satysfakcja i splendory spływały do mnie z Europy i USA. Patrząc na indeks cytowań mam najwyższy wskaźnik cytowań w polskiej onkologii, co pewnie jest ważne i powinno zwiększać moje „ego”. Ale nie to jest najważniejsze bo jest przemijające. Za 30-40 lat pewnie nikt nie będzie cytował moich opracowań.
Natomiast najważniejszym bogactwem w nauce jest pozostawienie po sobie zespołu. Wykształciłem 30 doktorów, z czego 7 jest profesorami i są to ludzi młodzi w wieku 36 – 40 lat. To jest moją spuścizną, dorobkiem naukowy, gdyż ci ludzie robią genialne rzeczy, a poza tym ja chcę być ich partnerem, nie można im hamować drogi, muszą mieć możliwość rozwijania się. Oni spłacają dług kształcąc następne pokolenia młodych ludzi i to jest optymistyczne w tym kraju.
W Instytucie Onkologii pracują młodzi ludzie, którzy rozwijają się w sposób nieprawdopodobny. Im bardziej się rozwijają tym bardziej ich popieram. Nie osiągniemy zbyt wiele, a właściwie nic, jeśli nie będziemy budować łańcuszka ludzi dobrej woli, ludzi którzy sobie wzajemnie pomagają. To wszystko stworzyli ludzi, ja pokazałem im drogę, a oni podjęli własne inicjatywy i uwierzyli w swój potencjał. Jeśli człowiek uwierzy w swój sukces, w to, że może odczuwać ogromną satysfakcję z pracy zawodowej i że może podnieść swój status finansowy i społeczny, to nie ma osoby, która się tego nie podejmie.
M.B.: Dziękuję za rozmowę.